: 19 sty 2013, 1:24
Rozdział I
Biegł przed siebie. Wokół niego świstały pociski, rakiety, granaty. Piekło. Co jakiś czas H.ID (Human Interface Device) ostrzegał o wyładowaniu tarczy. Algorytm bitewny radził mu naładowanie tarcz pod osłoną. Nie mógł tego zrobić. Nie teraz. Nadal biegł. Pod jego stopami pluskała ciecz. Niedawno padał deszcz, ale tu, na Indarze, woda wyparowywała błyskawicznie. To chyba była krew. Jak na potwierdzenie myśli jego twarz została pokryta posoką swojego towarzysza broni. Tylu już zginęło, tylu jeszcze zginie. Nie myślał o tym, że ci ludzie walczą o wolność. Nie myślał, że walczą o zjednoczenie. Nie myślał, że chcą wrócić do domu... Na Ziemię... Myślał o tym, żeby dobiec do muru. Jakiego muru? Nie wiedział. Nie wiedział, gdzie dokładnie walczy. Wiedział, że musi biec. Wokół mnóstwo ludzi odbierało sobie życie na obcej planecie. Jego hełm musnął krwawy, wściekły promieñ świetlny. Tyle ludzkich marzeñ, tak dużo chęci do życia, do wolności... Wszystko utopione we krwi. Na interkomie słyszał krzyki żołnierzy. Krzyki rozpaczy, bólu, niepewnych rozkazów. Przeleciały nad nim 2 statki powietrzne. Nie skupił się na nich. Skupił się na ostatnich 50 m piachu dzielących go od muru. Dobiegł. Czekał na swój oddział. Nikogo nie widział. Pocieszał się, że są pewnie za osłoną. Usłyszał nagle gromki głos, przerywający chaos w eterze. Zdobyć mur. Zwymiotował ze strachu i rozpaczy. Popatrzył w górę. Niebo prawie zasłonięte sufitem czerwonych promieni. Musiał. Jest przecież żołnierzem New Conglomerate . Zaczął się wspinać po odstających kablach, zbrojeniach. Żadna strona nigdy nie naprawiła w pełni tych murów. Nie było kiedy. Po kilku długich sekundach znalazł się na górze. Mnóstwo żołnierzy w krwawych, porysowanych pancerzach wspomaganych. Rzucił granat i pobiegł jak najdalej od epicentrum wybuchu. Usłyszał krzyk. Niczym się nie różniącym od jego, kiedy HID informował o trafieniu bezpośrednim lasera o mocy 0,5 MW. Padł na kolana. Spojrzał przed siebie. Zobaczył wysokiego, opancerzonego mężczyznę, całego pokrytego czerwonymi plamami maskującymi. Zamiast twarzy widać było czerwoną, wykrzywioną czaszkę, a w oczodołach krwawe punkciki. Śmierć. Tak ludzka... Za maską mogła się kryć niegdyś czuła, mająca marzenia osoba, która została zmieniona przez okrutną wojnę na planecie Auraxis. Żołnierz podniósł swój karabin laserowy, położył palec na spuście i...
Gepard obudził się. Spojrzał na zegar. 4:30 czasu auraxiañskiego. Za 1h jego oddział zostanie oddelegowany na ćwiczenia w ośrodku na Esamirze. Wiedział jedynie, że będzie zimno jak w piekle. Poszedł do łazienki zmyć pot ze swego ciała. Po porannej toalecie ubrał świeży, błękitny mundur z żółto-niebieskim symbolem New Conglomerate. Na rękawie miał litery SoC - Sentinels of Conglomerate. Doświadczony, w pełni wyposażony oddział zabijaków, liczący plus minus 30 ludzi. Takich zespołów było wiele, jednak zwykłych, szarych żółtodziobów jeszcze więcej. Pokręcił głową.
- Na tej planecie wszyscy zginą. -powiedział po cichu do siebie. Za 20 min musi się stawić w zbrojowni, skąd zabiorą cały swój sprzęt przydatny na planecie Auraxis. Nie chce tam się znowu znaleźć po miesiącu urlopu. Mimo pustki w kosmosie Gepard czuje się lepiej na pokładzie potężnego krążownika klasy Eagle. Ubrał swoje wypastowane buty wojskowe i wyszedł ze swojej kajuty. Kiedy odwrócił się po zamknięciu drzwi na kod spotkał swojego kumpla z zespołu - Dreda. Ksywka wzięła się pewnie stąd, że jako jedyny w zespole miał na głowie dredy, co według regulaminu NC nie jest zabronione ze względów ideologicznych... Dred omiótł wzrokiem towarzysza i rzekł:
- Znowu te koszmary? - Gepard tylko skinął głową. - Stary, weź idź do konowała, może jakieś tabletki ci da lub jakieś coś innego.
- Tabletki pogorszają moją celność o około 6,73%... - rzekł Gepard cytując SI medlabu... Cholerni lekarze, nawet sztuczni wkurzają człowieka...
- Ale lepiej w ogóle trafiać, niż być zaćmionym przez jakiś głupi sen, czyż nie?
- Ech, chyba masz rację... Dobra, później o tym pomyślę, chodźmy teraz do zbrojowni, mamy 13 minut... A doskonale wiesz kto na nas czeka... - Dred momentalnie pobladł, kropla potu spłynęła mu po skroni. Doskonale wiedział. Po 10 minutach znaleźli się w punkcie zbiórki. Większość ludzi już się zebrała. Brakowało jedynie Jego oraz Czarnego, a tak naprawdę Czarnego Centuriona, tylko że całość jest zbyt długa do wyartykułowania w warunkach bojowych... Młody tak naprawdę niedawno dostał przydział w SoC, kiedy swoim śmiałym szturmem od "tyłu" wybił 15 osobowy garnizon Vanu Sovereignty z uszkodzonym plecakiem odrzutowym na plecach. Został zauważony przez "górę", teraz musi utrzymać styl... A tego czasami mu brakowało. Ale jednego miał pod dostatkiem - głupkowatego humoru. Teraz będzie musiał go wykorzystać w stu jeden procentach, gdyż do pomieszczenia wszedł On. 2 osoba po Bogu w squadzie. Krążą plotki, że gdyby mógł, to by postarał się o pierwsze miejsce... Abey... Twardy, szorstki starszy sierżant. Znienawidzony na treningach, kochany na polu walki. Swoimi metodami utrzymywał cały oddział w ryzach, gdyż Sentinelsi byli roztrzepanymi kowbojami pewnymi swoich umiejętności. Abey pragnął im to wystrzelić z tej pustej makówki ich rewolwerami... Spojrzał po oddziale i rzekł niskim głosem:
- Gdzie Czarny? - Nikt nie odpowiedział. - Jeżeli nie przyjdzie w ciągu 5... No dobra, 10 sekund, cały oddział karne ćwiczenia po ciszy nocnej. - W zbrojowni zawrzało. Wszyscy uważali młodego za naprawdę spoko kumpla ale wnerwiała ich ta jego omylność i zapominalstwo. Minęła minuta... Na twarzach wszystkich malowała się złość. Przed grupę wystąpił Armak, niepozorny, drobny człowiek o wielkim zapale. Jest technikiem oddziału, potrafi się wcisnąć w każdy kokpit, w każde podwozie, byle tylko zapewnić zespołowi wsparcie pojazdów. Spojrzał on po wszystkich i rzekł do Abeya:
- On jest chyba... On jest chyba u tej z 10 kompani... Podobno przesadził z jakimiś tabletkami... - W tym momencie Gepard z błyskiem w oku spojrzał na Dreda. - Mogę po niego pójść...
- Musisz. - Odpowiedział sierżant. Po kolejnej minucie Armak przyprowadził Czarnego, w pogiętym mundurze, niedopiętym pasem oraz "maliną" na szyi. Spojrzał na Abeya przerażonym wzrokiem i stanął w grupie żołnierzy, ogarniając po drodze umundurowanie. Sierżant pokręcił głową i rzekł:
- Nigdy więcej spóźnieñ. Następnym razem wyrzucę ciebie w próżnię przez kibel. Koniec gadania, bierzemy się do roboty. Skład Alpha zbiera sprzęt techniczny. Armak, dowodzisz. Skład Bravo zajmuje się wsparciem medycznym. Arcadd, ogarnij medyków. Charlie i Delta przygotowuje sprzęt szturmowy. Gepard, Lowell, pamiętajcie, żeby każdy zabrał ze sobą datapad z pozwoleniami na wykorzystanie platform MAX. Skład snajperski wedle uznania, bylebyście znowu nie zapomnieli urządzeni hackerskich, na litość boską! - po wydaniu rozkazów zbrojownia zapełniła się szczękiem oręża i rozmowami piechurów. Gepard spojrzał na Czarnego, podszedł do niego i powiedział:
- Centurion... Chłopie... Weź się ogarnij! Przez ciebie cały zespół traci, nie czaisz? Następnym razem wszyscy pogonimy ciebie na samych gaciach na Esamirze, rozumiesz? A teraz zbierz do kupy swój plecak rakietowy. I nie zapomnij o C4!. - Czarny tylko kiwnął głową i udał się do odpowiednich szafek z uzbrojeniem. Gepard natomiast pomknął do zestawów ciężkich szturmowców. Zaczął od pancerza. Przecież to on uratuje mi skórę jak popsuje mi się broñ, pomyślał. Zebrał płyty kompozytowe, zwarł je spawarką fotonową i przymierzył. Jak zwykle pasuje jak ulał. Domontował jeszcze komputer HID-u i zsynchronizował swój mózg z maszyną. Na goglach zsuwanych z hełmu zaczęły wyświetlać się napisy informujące o włączaniu systemów oraz o synchronizacji z ciałem użytkownika. Gepard szpetnie przeklął pod nosem, kiedy impuls elektryczny przeszedł jego ciało. Następnie zajął się karabinem. Mimo szerokiego wyboru padło na stary, wysłużony karabin NC6 Gauss SAW, piły zdolnej do wycięcia oddziału wroga w mniej niż 10 sekund. Domontował tylko celownik oraz chwyt przedni i zaczepił broñ do haków transportowych na pancerzu. Teraz tylko pozostało złożyć pistolet LA8 Rebel oraz wyrzutnię NS Decimator. Spojrzał na innych szturmowców. Nie było lepszych broni, niż trójcy SRD... Kiedy wszyscy byli gotowi Abey zarządził zbiórkę w dwuszeregu i odezwał się do SoC:
- Mam nadzieję, że wszyscy zebrali ze sobą niezbędny sprzęt, gdyż tam na dole będzie ciężko, jeżeli chodzi o uzupełnienia... Teraz udamy się do doku B2. W prawo zwrot! Do doku marsz! - musztra NC jest najgorszą na planecie Auraxis, lecz nie w Sentinelsach. Tutaj musztra wzorowana jest na terrañskiej, dzięki czemu pluton wyróżnia się na tle innych takich jednostek. Po 5 minutach marszu po pokładzie znaleźli się w doku dla transporterów Galaxy. Te wielkie krowy, jak to powiedział Adhan, szturmowiec pod rozkazami Dreda, jest w stanie transportować 7 żołnierzy plus 4 działonowych i pilota na swoim pokładzie. Składy rozeszły się do 2 Galaxy. Oddział Geparda i Arcadda weszli do jednego transportowca. Kiedy wszyscy rozsiedli się w fotelach oraz na panelach strzelniczych, w interkomie odezwał się szelmowski głos jednego z 4 pilotów zespołu - Deci:
- Witam pañstwa na pokładzie Galaxy linii transkosmicznych Auraxis Freedom. Pañstwa kapitanem jest Deca Durabiolin, kapitanem drugiego statku jest natomiast kapitan Igud. Osłonę przed nadzwyczaj wcześnie występującymi owadami w powietrzu oraz zbiorami na polach zapewniają dwa myśliwce klasy Reaver kierowane przez pilotów Donuta oraz gościnnie występującego Gwina. Torebki na rzygi znajdują się pod fotelami, kto ubrudzi moją dziecinkę czyści ją swoją własną, kurna, szczoteczką! W razie chybotañ emocjonalnych należy się przytulić do stewardessy Talishy zajmującej siedzenie numer 6! Życzymy pañstwu bezproblemowej podóży. - Po tych słowach dało się usłyszeć tylko jazgot radości w interkomie SoC. Po miesiącu urlopu Sentinels of Conglomerate wyrusza na planetę Auraxis. Wszyscy mają nadzieję, że wreszcie wojna chyli się ku koñcowi i lecą ją wygrać... Wszyscy powrócą wreszcie do swoich rodzin i będą wieść spokojne, pokojowe życie. Nie wiedzą jeszcze, że czeka ich długa, 3 letnia bitwa nie tylko o kontynenty Indar, Esamir oraz Amerish, ale o nich samych...
Koniec przekazu, kod autoryzacji R#oz45dzIA5L1.
(a taka tam nuda w sobotę w nocy... )
Biegł przed siebie. Wokół niego świstały pociski, rakiety, granaty. Piekło. Co jakiś czas H.ID (Human Interface Device) ostrzegał o wyładowaniu tarczy. Algorytm bitewny radził mu naładowanie tarcz pod osłoną. Nie mógł tego zrobić. Nie teraz. Nadal biegł. Pod jego stopami pluskała ciecz. Niedawno padał deszcz, ale tu, na Indarze, woda wyparowywała błyskawicznie. To chyba była krew. Jak na potwierdzenie myśli jego twarz została pokryta posoką swojego towarzysza broni. Tylu już zginęło, tylu jeszcze zginie. Nie myślał o tym, że ci ludzie walczą o wolność. Nie myślał, że walczą o zjednoczenie. Nie myślał, że chcą wrócić do domu... Na Ziemię... Myślał o tym, żeby dobiec do muru. Jakiego muru? Nie wiedział. Nie wiedział, gdzie dokładnie walczy. Wiedział, że musi biec. Wokół mnóstwo ludzi odbierało sobie życie na obcej planecie. Jego hełm musnął krwawy, wściekły promieñ świetlny. Tyle ludzkich marzeñ, tak dużo chęci do życia, do wolności... Wszystko utopione we krwi. Na interkomie słyszał krzyki żołnierzy. Krzyki rozpaczy, bólu, niepewnych rozkazów. Przeleciały nad nim 2 statki powietrzne. Nie skupił się na nich. Skupił się na ostatnich 50 m piachu dzielących go od muru. Dobiegł. Czekał na swój oddział. Nikogo nie widział. Pocieszał się, że są pewnie za osłoną. Usłyszał nagle gromki głos, przerywający chaos w eterze. Zdobyć mur. Zwymiotował ze strachu i rozpaczy. Popatrzył w górę. Niebo prawie zasłonięte sufitem czerwonych promieni. Musiał. Jest przecież żołnierzem New Conglomerate . Zaczął się wspinać po odstających kablach, zbrojeniach. Żadna strona nigdy nie naprawiła w pełni tych murów. Nie było kiedy. Po kilku długich sekundach znalazł się na górze. Mnóstwo żołnierzy w krwawych, porysowanych pancerzach wspomaganych. Rzucił granat i pobiegł jak najdalej od epicentrum wybuchu. Usłyszał krzyk. Niczym się nie różniącym od jego, kiedy HID informował o trafieniu bezpośrednim lasera o mocy 0,5 MW. Padł na kolana. Spojrzał przed siebie. Zobaczył wysokiego, opancerzonego mężczyznę, całego pokrytego czerwonymi plamami maskującymi. Zamiast twarzy widać było czerwoną, wykrzywioną czaszkę, a w oczodołach krwawe punkciki. Śmierć. Tak ludzka... Za maską mogła się kryć niegdyś czuła, mająca marzenia osoba, która została zmieniona przez okrutną wojnę na planecie Auraxis. Żołnierz podniósł swój karabin laserowy, położył palec na spuście i...
Gepard obudził się. Spojrzał na zegar. 4:30 czasu auraxiañskiego. Za 1h jego oddział zostanie oddelegowany na ćwiczenia w ośrodku na Esamirze. Wiedział jedynie, że będzie zimno jak w piekle. Poszedł do łazienki zmyć pot ze swego ciała. Po porannej toalecie ubrał świeży, błękitny mundur z żółto-niebieskim symbolem New Conglomerate. Na rękawie miał litery SoC - Sentinels of Conglomerate. Doświadczony, w pełni wyposażony oddział zabijaków, liczący plus minus 30 ludzi. Takich zespołów było wiele, jednak zwykłych, szarych żółtodziobów jeszcze więcej. Pokręcił głową.
- Na tej planecie wszyscy zginą. -powiedział po cichu do siebie. Za 20 min musi się stawić w zbrojowni, skąd zabiorą cały swój sprzęt przydatny na planecie Auraxis. Nie chce tam się znowu znaleźć po miesiącu urlopu. Mimo pustki w kosmosie Gepard czuje się lepiej na pokładzie potężnego krążownika klasy Eagle. Ubrał swoje wypastowane buty wojskowe i wyszedł ze swojej kajuty. Kiedy odwrócił się po zamknięciu drzwi na kod spotkał swojego kumpla z zespołu - Dreda. Ksywka wzięła się pewnie stąd, że jako jedyny w zespole miał na głowie dredy, co według regulaminu NC nie jest zabronione ze względów ideologicznych... Dred omiótł wzrokiem towarzysza i rzekł:
- Znowu te koszmary? - Gepard tylko skinął głową. - Stary, weź idź do konowała, może jakieś tabletki ci da lub jakieś coś innego.
- Tabletki pogorszają moją celność o około 6,73%... - rzekł Gepard cytując SI medlabu... Cholerni lekarze, nawet sztuczni wkurzają człowieka...
- Ale lepiej w ogóle trafiać, niż być zaćmionym przez jakiś głupi sen, czyż nie?
- Ech, chyba masz rację... Dobra, później o tym pomyślę, chodźmy teraz do zbrojowni, mamy 13 minut... A doskonale wiesz kto na nas czeka... - Dred momentalnie pobladł, kropla potu spłynęła mu po skroni. Doskonale wiedział. Po 10 minutach znaleźli się w punkcie zbiórki. Większość ludzi już się zebrała. Brakowało jedynie Jego oraz Czarnego, a tak naprawdę Czarnego Centuriona, tylko że całość jest zbyt długa do wyartykułowania w warunkach bojowych... Młody tak naprawdę niedawno dostał przydział w SoC, kiedy swoim śmiałym szturmem od "tyłu" wybił 15 osobowy garnizon Vanu Sovereignty z uszkodzonym plecakiem odrzutowym na plecach. Został zauważony przez "górę", teraz musi utrzymać styl... A tego czasami mu brakowało. Ale jednego miał pod dostatkiem - głupkowatego humoru. Teraz będzie musiał go wykorzystać w stu jeden procentach, gdyż do pomieszczenia wszedł On. 2 osoba po Bogu w squadzie. Krążą plotki, że gdyby mógł, to by postarał się o pierwsze miejsce... Abey... Twardy, szorstki starszy sierżant. Znienawidzony na treningach, kochany na polu walki. Swoimi metodami utrzymywał cały oddział w ryzach, gdyż Sentinelsi byli roztrzepanymi kowbojami pewnymi swoich umiejętności. Abey pragnął im to wystrzelić z tej pustej makówki ich rewolwerami... Spojrzał po oddziale i rzekł niskim głosem:
- Gdzie Czarny? - Nikt nie odpowiedział. - Jeżeli nie przyjdzie w ciągu 5... No dobra, 10 sekund, cały oddział karne ćwiczenia po ciszy nocnej. - W zbrojowni zawrzało. Wszyscy uważali młodego za naprawdę spoko kumpla ale wnerwiała ich ta jego omylność i zapominalstwo. Minęła minuta... Na twarzach wszystkich malowała się złość. Przed grupę wystąpił Armak, niepozorny, drobny człowiek o wielkim zapale. Jest technikiem oddziału, potrafi się wcisnąć w każdy kokpit, w każde podwozie, byle tylko zapewnić zespołowi wsparcie pojazdów. Spojrzał on po wszystkich i rzekł do Abeya:
- On jest chyba... On jest chyba u tej z 10 kompani... Podobno przesadził z jakimiś tabletkami... - W tym momencie Gepard z błyskiem w oku spojrzał na Dreda. - Mogę po niego pójść...
- Musisz. - Odpowiedział sierżant. Po kolejnej minucie Armak przyprowadził Czarnego, w pogiętym mundurze, niedopiętym pasem oraz "maliną" na szyi. Spojrzał na Abeya przerażonym wzrokiem i stanął w grupie żołnierzy, ogarniając po drodze umundurowanie. Sierżant pokręcił głową i rzekł:
- Nigdy więcej spóźnieñ. Następnym razem wyrzucę ciebie w próżnię przez kibel. Koniec gadania, bierzemy się do roboty. Skład Alpha zbiera sprzęt techniczny. Armak, dowodzisz. Skład Bravo zajmuje się wsparciem medycznym. Arcadd, ogarnij medyków. Charlie i Delta przygotowuje sprzęt szturmowy. Gepard, Lowell, pamiętajcie, żeby każdy zabrał ze sobą datapad z pozwoleniami na wykorzystanie platform MAX. Skład snajperski wedle uznania, bylebyście znowu nie zapomnieli urządzeni hackerskich, na litość boską! - po wydaniu rozkazów zbrojownia zapełniła się szczękiem oręża i rozmowami piechurów. Gepard spojrzał na Czarnego, podszedł do niego i powiedział:
- Centurion... Chłopie... Weź się ogarnij! Przez ciebie cały zespół traci, nie czaisz? Następnym razem wszyscy pogonimy ciebie na samych gaciach na Esamirze, rozumiesz? A teraz zbierz do kupy swój plecak rakietowy. I nie zapomnij o C4!. - Czarny tylko kiwnął głową i udał się do odpowiednich szafek z uzbrojeniem. Gepard natomiast pomknął do zestawów ciężkich szturmowców. Zaczął od pancerza. Przecież to on uratuje mi skórę jak popsuje mi się broñ, pomyślał. Zebrał płyty kompozytowe, zwarł je spawarką fotonową i przymierzył. Jak zwykle pasuje jak ulał. Domontował jeszcze komputer HID-u i zsynchronizował swój mózg z maszyną. Na goglach zsuwanych z hełmu zaczęły wyświetlać się napisy informujące o włączaniu systemów oraz o synchronizacji z ciałem użytkownika. Gepard szpetnie przeklął pod nosem, kiedy impuls elektryczny przeszedł jego ciało. Następnie zajął się karabinem. Mimo szerokiego wyboru padło na stary, wysłużony karabin NC6 Gauss SAW, piły zdolnej do wycięcia oddziału wroga w mniej niż 10 sekund. Domontował tylko celownik oraz chwyt przedni i zaczepił broñ do haków transportowych na pancerzu. Teraz tylko pozostało złożyć pistolet LA8 Rebel oraz wyrzutnię NS Decimator. Spojrzał na innych szturmowców. Nie było lepszych broni, niż trójcy SRD... Kiedy wszyscy byli gotowi Abey zarządził zbiórkę w dwuszeregu i odezwał się do SoC:
- Mam nadzieję, że wszyscy zebrali ze sobą niezbędny sprzęt, gdyż tam na dole będzie ciężko, jeżeli chodzi o uzupełnienia... Teraz udamy się do doku B2. W prawo zwrot! Do doku marsz! - musztra NC jest najgorszą na planecie Auraxis, lecz nie w Sentinelsach. Tutaj musztra wzorowana jest na terrañskiej, dzięki czemu pluton wyróżnia się na tle innych takich jednostek. Po 5 minutach marszu po pokładzie znaleźli się w doku dla transporterów Galaxy. Te wielkie krowy, jak to powiedział Adhan, szturmowiec pod rozkazami Dreda, jest w stanie transportować 7 żołnierzy plus 4 działonowych i pilota na swoim pokładzie. Składy rozeszły się do 2 Galaxy. Oddział Geparda i Arcadda weszli do jednego transportowca. Kiedy wszyscy rozsiedli się w fotelach oraz na panelach strzelniczych, w interkomie odezwał się szelmowski głos jednego z 4 pilotów zespołu - Deci:
- Witam pañstwa na pokładzie Galaxy linii transkosmicznych Auraxis Freedom. Pañstwa kapitanem jest Deca Durabiolin, kapitanem drugiego statku jest natomiast kapitan Igud. Osłonę przed nadzwyczaj wcześnie występującymi owadami w powietrzu oraz zbiorami na polach zapewniają dwa myśliwce klasy Reaver kierowane przez pilotów Donuta oraz gościnnie występującego Gwina. Torebki na rzygi znajdują się pod fotelami, kto ubrudzi moją dziecinkę czyści ją swoją własną, kurna, szczoteczką! W razie chybotañ emocjonalnych należy się przytulić do stewardessy Talishy zajmującej siedzenie numer 6! Życzymy pañstwu bezproblemowej podóży. - Po tych słowach dało się usłyszeć tylko jazgot radości w interkomie SoC. Po miesiącu urlopu Sentinels of Conglomerate wyrusza na planetę Auraxis. Wszyscy mają nadzieję, że wreszcie wojna chyli się ku koñcowi i lecą ją wygrać... Wszyscy powrócą wreszcie do swoich rodzin i będą wieść spokojne, pokojowe życie. Nie wiedzą jeszcze, że czeka ich długa, 3 letnia bitwa nie tylko o kontynenty Indar, Esamir oraz Amerish, ale o nich samych...
Koniec przekazu, kod autoryzacji R#oz45dzIA5L1.
(a taka tam nuda w sobotę w nocy... )